![]()  | 
    
       
 
 Duszpasterstwo Młodzieży Akademickiej i Szkół Średnich   | 
|  
       
 "Kartka z pamiętnika" 
 
  Wracałam właśnie z pracy, kiedy podmuch 
        wiatru cisnął mi w twarz kartkę papieru. Nie wiem czemu złożyłam ją starannie 
        i schowałam do torebki.  
 Nagle poczułam ogromną senność. Postanowiłam odłożyć czytanie do jutra. Wykąpałam się i położyłam. Zamknęłam oczy. Znalazłam się w lesie. Szłam prosto przed siebie, a pod nogami trzaskały gałęzie. W pewnej chwili zauważyłam, że nie jestem sama. Obok mnie szła jakaś postać. Nie wiem, czy była to kobieta czy też mężczyzna, ale - co dziwne - wcale się nie bałam. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Czułam się bezpieczna i spokojna. Doszliśmy do ogromnej polany. Ale nie była to zwykła polana. Na środku stał mur. Był olbrzymi, z czerwonej cegły. Wydawało się, że sięga nieba. Nie widziałam końca, ani początku. W murze było kilka drzwi. Otworzyłam jedne z nich...  Znalazłam się w pałacu. Rządziła w nim piękna 
        królowa. Lokaje i pokojówki kłaniali się jej nisko i byli gotowi na każde 
        jej skinienie. Każda zachcianka była spełniana w mgnieniu oka. Ale ona 
        ciągle była niezadowolona. Ktoś kiedyś jej powiedział, że aby być szczęśliwym, 
        trzeba się dzielić z bliźnimi. Od tej chwili co pewien czas przeglądała 
        swoje stare ubrania i te, które były już zniszczone, których by już nie 
        założyła, rozdawała, mówiąc:  Otworzyłam drugie drzwi. Znalazłam się w kościele. Panował tu półmrok. Przed ołtarzem płonęły świece. Jakiś człowiek klęczał w kącie. Nie modlił się, tylko płakał. A może to była jego modlitwa? A potem rozpoczęła się msza. Ksiądz wszedł na ambonę i wygłosił wspaniałe kazanie. Mówił o dobrym Samarytaninie i o tym, że ludzie powinni dzielić ze sobą zarówno smutki jak i radości, że w każdym człowieku, który do nas przychodzi, należy widzieć Boga. Mówił jeszcze o wielu pięknych i mądrych rzeczach. Ludzie wpatrywali się w jego usta, jakby chcieli wchłonąć każde słowo. Msza dobiegła końca. Ludzie "naładowani dobrą energią" na cały tydzień, rozeszli się do swoich domów. Tylko w kącie klęczał człowiek - zapłakany, zgarbiony, przygaszony. Po chwili wstał i podszedł do księdza. Zapytał, czy mógłby poświęcić mu chwilę rozmowy. Poprosił o pomoc. Ale ksiądz gdzieś się spieszył. Zalatany, zabiegany krzyknął tylko, że kuchnia charytatywna jest po lewej stronie od kościoła, ubrania też tam dostanie. Człowiek usiłował tłumaczyć, że nie potrzebuje pomocy materialnej. Ksiądz zniecierpliwiony, bo właśnie zbliżała się pora modlitwy wieczornej, odpowiedział, żeby wierzył w Boga, a wiara go uzdrowi. Człowiek spuścił głowę i odszedł. A ja poczułam chłód w sercu. Zamykając drzwi spostrzegłam napis, którego tu wcześniej nie było: "Jakże jesteś roztargniony, skoro każesz ludziom latać twoimi skrzydłami, a nie możesz im dać nawet jednego piórka."  Podeszłam do trzecich drzwi. Zawahałam się, 
        ale po chwili nacisnęłam klamkę. Znalazłam się w gabinecie luster. Podeszłam 
        do pierwszego. Zobaczyłam narodziny nowego życia. To był chłopiec - piękny, 
        dorodny. Rodzice płakali z radości. Poszłam dalej, w następnych lustrach 
        zobaczyłam: chrzest, szkołę, pierwszych kolegów i koleżanki, Komunię Świętą, 
        potem tego chłopca jako ministranta, bierzmowanie, pierwsza miłość, pierwsza 
        praca, rodzina, dzieci, przyjaciele, radość, uśmiech, szczęście... Obrazy 
        przesuwały się w lustrach coraz szybciej. Aż nagle w którymś spostrzegłam 
        ból, cierpienie, śmierć najbliższych, żal i gniew, i bezsens życia. Zostały 
        jeszcze dwa lustra. Podeszłam do przedostatniego. Zobaczyłam starego człowieka, 
        leżącego na łożu śmierci, złorzeczącego Bogu i całemu światu. Poczułam 
        paraliżujący strach. Nie podeszłam do ostatniego lustra. Uciekłam, a drzwi 
        zatrzasnęły się za mną z łoskotem. Odwróciłam się powoli. Na drzwiach 
        było napisane : "I niech nie widzę, jak się czarną gliną sypie 
        dom duszy, gdy z niej wyjdzie Bóg". "...A potem wydarzyło się coś dziwnego. Zobaczyłam, że nie jestem sama. Koło mnie szła jakaś postać. Nie wiem, czy była to kobieta, czy też mężczyzna, ale - co dziwne - wcale się nie bałam. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Czułam się bezpieczna i spokojna. Doszliśmy do ogromnej polany. Ale nie była to zwykła polana. Na środku stał mur..." Dalej już nie czytałam. Wiedziałam, co będzie dalej. Przypomniał mi się mój sen. 
 
  |